Trzy razy w roku odwiedzamy naszych Przyjaciół ze Słowacji - w ramach programu o gminach partnerskich od roku 2008 "kwitnie" mszańsko-niżniańska przyjaźń. Na początku każdego roku, najczęściej jeszcze w styczniu, bierzemy udział w zawodach w narciarstwie alpejskim, zaś latem Słowacy zapraszają nas dwukrotnie – są to plenerowe imprezy, jedna p.n. "Niżnianski Kotlik" - zawsze w lipcu, zaś w drugiej części wakacji organizowany jest "Pltnicky Den" - barwne widowisko na brzegu Orawy przepływającej przez Niżną. Ale dziś o "kotliku" - imprezie smakowitej, bo kulinarnej. Polacy mają bigos, zaś Słowacy kochają się w gulaszu. Trzy lata temu zachciało im się spróbować gulaszu wg polskiej (mszańskiej) receptury i zaprosili nas po raz pierwszy.
Trochę ze strachu, a trochę z braku doświadczenia nie wzięliśmy udziału w konkursowym gotowaniu strawy - byliśmy obserwatorami. W roku ubiegłym odważyliśmy się stanąć w szranki ze Słowakami - zabraliśmy żeliwny kociołek, przyprawy i mięso, swojską kiełbasę na "przynętę" i dobry napitek. I mimo, że w "gulaszowym" jury mieliśmy swojego człowieka (burmistrz Filipiak) gulasz "po mszańsku" słowackich podniebień nie zachwycił. Konkurencja była bardzo mocna - prawie 40 ekip warzyło gulasz po swojemu.
Na darmo wsłuchiwaliśmy się w treść ogłaszanych wyników - Mszany Dolnej na liście laureatów nie było. Słowacy okazali się mało "gościnni". Nie zraziliśmy się jednak i w ostatnią sobotę (9 lipca) pojechaliśmy znowu do Niżnej. Tym razem w bardzo mocnym składzie - wśród 24 osób, większość stanowiły panie, które na gotowaniu "zjadły zęby". Byliśmy znakomicie przygotowani i wyposażeni. Do Niżnej pojechaliśmy o "swoim" - nawet drewno mieliśmy mszańskie, nie mówiąc o młodej wołowince, nowych ziemniaczkach i wszystkim, co stanowi wkład do kotła.
Nad prawidłowym przebiegiem warzenia gulaszu czuwały panie, na codzień zajmujące się w mszańskim samorządzie różnymi dziedzinami. Szykowne fartuszki założyły panie Zofia Łabuz - sekretarz miasta, Danuta Śmieszek - szefowa USC, Ewa Poray-Zbrożek z sekretariatu, Halina Krzysztofiak - specjalistka od przetargów i Agnieszka Józefiak odpowiedzialna za promocję miasta. W czasie, gdy pod kociołkiem buzował ogień, pozostali uczestnicy wyprawy odwiedzili niedaleki Podbiel - urokliwą miejscowość przy trasie do Dolnego Kubina.
Stare, drewniane chałupy pokryte gontem, płoty tak rzadko już dziś spotykane, piwonie pod drewnianymi oknami i dzika, pnąca róża na ganku, studnie z żurawiem i nade wszystko niezwykle życzliwi mieszkańcy, którzy na "wycelowane" w ich domostwa obiektywy aparatów reagowali uśmiechem i odpowiadali na nasze pozdrowienia. Kiedy grupa wróciła z małej wycieczki do Podbiela, gulasz był prawie gotowy, ale do degustacji jeszcze mu trochę brakowało. I tu w sukurs naszym pustym żołądkom przyszli gospodarze - starosta Jaroslaw Rosina wraz ze współpracownikami zaprosił mszaniaków na mały poczęstunek - owcze sery, wędlinka, pieczyste, świeżutkie warzywa, oraz gorąca herbatka i kawa ugasiły poranny głód.
Długo trwały "obrady" jury - zapach, smak i wiele innych walorów trzeba było wychwycić, by wybrać ten najlepszy, najbardziej aromatyczny. Na 19 kociołków z gulaszem, nasz uplasował się na miejscu 10. To sukces, bo słowackie gusta i smaki, są absolutnie różne od naszych. Bo czy ktoś z Państwa do gulaszu dolewa ... piwa ? A Słowacy i owszem dolewają i to sporo. Nie żałują też majeranku i wielu innych specyfików, które u nas uznania nie znajdują. Powoli się uczymy i rok po roku jesteśmy mądrzejsi i wiemy coraz więcej na temat smaku naszych sąsiadów z południa. Kto wie, może za rok staniemy na podium?
Ale Niżniański Kotlik to nie tylko warzenie gulaszu, to cały dzień zabaw na świeżym powietrzu, występów lokalnych zespołów regionalnych i tanecznych - nowoczesnych i z epok minionych. Na placu pod sceną była szansa, by nagromadzone zapasy po zjedzeniu różnych gulaszów, zgubić. Staroście Jaroslawowi Rosinie, choć na dodatkowe kilogramy nie narzeka, nie udało się z tańca wywinąć. Porwany przez nasze panie musiał swoje odtańczyć.
Z kilogramami, choć gulaszu i innych smakołyków popróbował, problemów nie miał p. Władysław Mrózek, który do Niżnej busem jechać nie chciał, ale obiecał i słowa dotrzymał - na Słowację po 3 godzinach 30 minutach i pokonaniu 75 km, dotarł na rowerze, budząc powszechny szacunek i podziw. Kiedy inni gotowali się do wieczornego festynu na świeżym powietrzu, my pożegnaliśmy się z naszymi gościnnymi przyjaciółmi z Niżnej. Następna okazja do spotkania nadarzy się już wkrótce - Słowacy przyjadą do nas na Dni Mszany Dolnej, a my 20 sierpnia znów wybieramy się do nich - na Pltnicky Den.
Red.
|